To nie był dobry czas, miała być rewolucja, nowe pomarańczowe autobusy (Gimbusy), wyposażone sale lekcyjne. Byłam drugim rocznikiem, któremu miało być lepiej.
A co było, stare niemal rozpadające się autobusy, budynek szkoły nowy, ale dostępny tylko w połowie, bo przecież nie zdążyli wykończyć na czas.
Czego skutkiem było chodzenie na dwie zmiany !, ale nie ostatnie klasy, a pierwsze, a co, niech się uczą po nocach.
Później wstawanie o 6 rano, szybko na autobus, bo przecież nie poczeka, objazd wiosek i zbieranie dzieciaków. Może tłoku nie było, ale komfortu też żadnego, a kiedy nauka na drugą zmianę autobus o 11-12 powrót wieczorem, zimą jest ciemno i zimno.
Świetny teks napisała nishka na swoim blogu , doskonale oddaje to, co wtedy się dziej z dzieckiem w wieku ok.13 lat.
Czułam się wtedy podobnie, rozdzielono mnie z koleżanką z ulicy i klasy, ktoś sobie wymyślił, że połowa dzieciaków będzie się znała, a połowa nie.
Co wtedy, oj był płacz, ale jakoś musiałyśmy to przetrwać, jako wychowawcę klasy przydzielono nam mężczyznę, który uczył historii i wos-u, to też z tymi przedmiotami nie było problemu.
Pamiętam, że wśród uczniów największy strach zawsze budziły nauczycielki od matematyki i chemii, a to przecież takie fajne przedmioty.
Ale uraz robi swoje, tak samo jak nie zapomnę nigdy lekcji angielskiego ( a w podstawówce co ? niemiecki :)), nauczycielką od angielskiego była rosjanka/polka, kto ją tam wiedział ;), która dobrze polskiego nie umiała.
Mam nadzieje, że coś się jednak zmieni i moje dzieci będą miały normalnych nauczycieli, oraz nie będą musiały chodzić do gimnazjum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Lubię kiedy tu jesteś, a jeszcze bardziej kiedy coś piszesz, dziękuje :* i zapraszam częściej.